Wspinam się na palce i nerwowo rozglądam wokół siebie. Lotnisko jest sporo większe od tego w Bostonie. Pośród tłumu, wciąż gromadzących się, ludzi, staram się odnaleźć znajomą burzę długich, rudych loków. Nic. Kolejna próba zakończona niepowodzeniem. Ponownie, już chyba po raz setny, spoglądam na zegarek znajdujący się na moim nadgarstku; jedenasta dwadzieścia. Powinna być tu już czterdzieści minut temu. Chyba nic się nie stało, czuję narastający niepokój. Jednak natychmiast odganiam to uczucie. Kto jak kto, ale Viv wie jak o siebie zadbać, śmieję się sama do siebie. Wyciągam telefon, po czym zostawiam kuzynce, kolejną już, wiadomość głosową. Jeszcze raz, z nadzieją, mierzę wzrokiem ogromną halę przylotów. Zrezygnowana opadam na siedzenie znajdujące się tuż za mną. Wzdycham ciężko, rozmasowując palcami bolące skronie. Nieprzespana noc i stres silnie dają mi się we znaki. Cóż, nie ma się czemu dziwić. Po zarwanych, na nauce, nocach świetnie zdaję sobie sprawę z konsekwencji takiego postępowania. A przecież ostatnimi czasy nie była to jedyna taka noc. W ciągu ubiegłego tygodnia sen sprawiał mi nie lada problemy. Długo nie mogłam zasnąć, a kiedy już w jakiś cudowny sposób, udawało mi się tego dokonać, mój sen był tak płytki i niespokojny, że każdy, nawet najdrobniejszy szmer, był w stanie mnie obudzić. I mimo, że dobrze znałam powód swojej bezsenności, nie umiałam w żaden sposób sobie z nim poradzić. Moje myśli bezustannie krążyły wokół niego, a w głowie pojawiała się niezliczona liczba wątpliwości. Otwieram oczy, nie mam siły już dłużej tego analizować; to donikąd nie prowadzi.
- Gorąca czekolada dla pani, doktor Watson. - chłopak zajmuje miejsce po mojej prawej stronie, po czym podaje mi plastikowy kubek wypełniony ciemnym, aromatycznym płynem. Czuję jak pod wpływem ciepła moje, spięte dotychczas niemiłosiernie, mięśnie lekko się rozluźniają. Upijam pierwszy łyk, a uczucie ulgi rozlewa się po całym moim ciele. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tego potrzebowałam.
- Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał. - stukam opuszkami paców o sztuczne tworzywo, z którego wykonano naczynie. - Jeszcze nie jestem lekarzem...
- Ale będziesz. - Posyła mi swój rozbrajający uśmiech, któremu nie umiem się oprzeć. Ustępuję.
Niech ci będzie, Holmes. - śmieję się cicho, Harry pochodzi z Holmes Chapel. - Ale, skąd wiedziałeś, że ją lubię? - Dodaję, zupełnie zwyczajnie, gdy naczynie jest już w połowie opróżnione.
- Nie wiedziałem. - patrzy na mnie, z wytchnieniem? - Po prostu sam ją uwielbiam. - tłumaczy. A radosne ogniki tańczą w jego oczach; tak niezwykle urocze.
- Claire! - słyszę znajomy głos. Obracam się w stronę, z której dobiega. Na widok przeciskającej się przez tłum ludzi, Viv, oddaję kubek szatynowi i podążam w jej stronę. Po chwili czuję jak dziewczyna zamyka mnie w serdecznym uścisku i dopiero teraz uświadamiam sobie jak bardzo za nią tęskniłam. Kiedy byłyśmy małymi dziewczynkami, spędzałyśmy ze sobą mnóstwo czasu. Wspólne zabawy, wycieczki, godziny spędzone na rozmawianiu o wszystkim i o niczym. Jednak z czasem, zaczęły pojawiać się nowe obowiązki, każda z nas miała własne towarzystwo, inne priorytety, a nasz kontakt stawał się coraz słabszy...
- Viv, zostawiłam ci milion wiadomości. Zaczynałam się już martwić... - uświadamiam jej, kiedy się ode mnie oddala.
- Faktycznie. - wyjmuje z kieszeni telefon i lekko przygryza wargę pospiesznie przesuwając palcem po jego ekranie. - Wybacz, nie słyszałam. Wyciszyłam wczoraj dźwięk. - drapie się z tyłu głowy, szeroko się przy tym uśmiechając. Nie umiem się na nią gniewać...
- Musisz przyzwyczaić się do tego, że Viv często zdarza się bywać, jakby to ująć... - dopiero teraz zauważam obecność chłopaka o nieco ciemniejszej karnacji. - ...poza zasięgiem. - śmieje się podchodząc nieco bliżej i wyciągając rękę w moją stronę. - Jestem Zayn. - przedstawia się, a gorzka słodycz jego czekoladowych oczu sprawia, że na chwilę zatracam się w rzeczywistości. - Ty pewnie musisz być Claire. Miło mi cię poznać. - kontynuuje, w odpowiedzi na brak mojej reakcji. Nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo jestem mu za to wdzięczna.
- Muszę...to znaczy jestem... - gubię się w natłoku myśli. Obserwuję jak uśmiech na jego twarzy staje się jeszcze szerszy. Nieudolnie chwytam jego wyciągniętą dłoń.
- Vivienne sporo o tobie mówiła, ale nigdy nie wspomniała, że jesteś tak bardzo urocza. - czuję jak moje policzki zalewa rumieniec w najciemniejszym z możliwych odcieni purpury. Relacje z przedstawicielami płci męskiej nigdy nie były moją mocną stroną, nie wspominając już nawet o przyjmowaniu komplementów.
- Zwolnij trochę Romeo, ona jest poza twoim zasięgiem. - śmieje się Vivienne, otaczając mnie ramieniem.
- Nie skreślaj mnie z góry. - Mulat posyła mi wymowne spojrzenie, co sprawia, że na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Czyli jednak to nie jej chłopak, i chociaż stwierdzenie samo pojawia się w mojej głowie, nie zmienia to faktu, że bardzo mnie cieszy.
- Cześć. - Pogodny ton głosu Harry'ego sprawia, że moje mięśnie nieco się rozluźniają. - Chłopie, myślałem, że już nie przyjedziesz. - Chwila! To oni się znają? No tak... Po raz kolejny badawczo lustruję Zayn'a wzrokiem i dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że on również jest członkiem zespołu.
- Tak, przepraszam, głupio wyszło. Po prostu coś nam wyskoczyło, zupełnie niespodziewanie. - patrzy z wyrzutem na Viv, na co ona wzrusza jedynie ramionami. Ponownie przenosi wzrok na chłopaka. - Ale może lepiej nie traćmy już więcej czasu, musicie być wykończeni po podróży. Opowiem wam wszystko po drodze. - Delikatnie się do mnie uśmiecha, a ja po raz kolejny czuję jak moje kolana miękną. - Pozwól, że ci pomogę. - bierze ode mnie walizkę, lekko muskając przy tym moją dłoń, niby przypadkiem.
**
Kiedy chłopcy znikają za drzwiami, zmęczona opadam na łóżko, które będę od tej pory zajmować. Dopiero, gdy moja głowa wygodnie układa się na miękkiej poduszce, uświadamiam sobie jak bardzo potrzebuję snu. Przekręcam się na bok i rozglądam po pokoju. Jest on nie wielki, ale za to bardzo przytulny. Ściany w kolorze kawy z mlekiem przyozdobione są czarno-białymi fotografiami przedstawiającymi najbardziej interesujące miejsca w Londynie. Stara, drewniana szafa,znajdująca się na przeciwko mojego łóżka, wydaje się wystarczająco duża, aby poza ubraniami Vivienne, pomieścić również moje. Spoglądam na zegarek wiszący nad biurkiem. Jego wskazówki wskazują godzinę siedemnastą. To wystarczająco dużo czasu, aby zdążyć jeszcze rozeznać się w najniższej okolicy.
Unoszę się lekko, podpierając przy tym na łokciach. To zabawne, myślę. Wciąż czuję na skórze dotyk dłoni Harry'ego, który uchronił mnie przed nieuniknionym i prawdopodobnie niezwykle bolesnym upadkiem na lotnisku. Samo wspomnienie jego soczyście zielonych tęczówek sprawia, że przyjemne ciepło rozchodzi się po całym moim ciele. Nigdy przedtem nie spotkałam się z takim kolorem oczu. Jednak nie tylko ich kolor jest zdumiewający. Również w jego spojrzeniu jest coś zaskakującego. Swojego rodzaju łagodność i zrozumienie, które sprawiają, że czuję się przy nim dziwnie swobodnie...
Spoglądam na swoją prawą dłoń i bezwiednie się uśmiecham. No tak. Przy Zayn'ie jest zupełnie odwrotnie. Paradoks. Pod wpływem jego głębokiego spojrzenia, moje nogi stają się jak z waty. Ciemne, nieprzeniknione, tak niezwykle fascynujące...
- Ziemia do Claire. - głos Vivienne przywraca mnie do rzeczywistości. - Czas się trochę wyluzować. - patrzę na kuzynkę, nieco zdezorientowana...
***
Od autorki: Hej, hej ;3 Przybywam do Was z drugim rozdziałem mojego opowiadania ^^ Chciałabym Was gorąco przeprosić, że publikuję go dopiero teraz :( Jednak ostatnio miałam sporo na głowie i po prostu wcześniej nie miałam takiej możliwości. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba i zostawicie po sobie ślad ;* To naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy, daje mi ogromną motywację... Zgóry dziękuję ;3 ~ N. <3