10 lis 2014

Chapter two || "Bitter sweetness."

5 komentarzy:

Wspinam się na palce i nerwowo rozglądam wokół siebie. Lotnisko jest sporo większe od tego w Bostonie. Pośród tłumu, wciąż gromadzących się, ludzi, staram się odnaleźć znajomą burzę długich, rudych loków. Nic. Kolejna próba zakończona niepowodzeniem. Ponownie, już chyba po raz setny, spoglądam na zegarek znajdujący się na moim nadgarstku; jedenasta dwadzieścia. Powinna być tu już czterdzieści minut temu. Chyba nic się nie stało, czuję narastający niepokój. Jednak natychmiast odganiam to uczucie. Kto jak kto, ale Viv wie jak o  siebie zadbać, śmieję się sama do siebie. Wyciągam telefon, po czym zostawiam kuzynce, kolejną już, wiadomość głosową. Jeszcze raz, z nadzieją, mierzę wzrokiem ogromną halę przylotów. Zrezygnowana opadam na siedzenie znajdujące się tuż za mną. Wzdycham ciężko, rozmasowując palcami bolące skronie. Nieprzespana noc i stres silnie dają mi się we znaki. Cóż, nie ma się czemu dziwić. Po zarwanych, na nauce, nocach świetnie zdaję sobie sprawę z konsekwencji takiego postępowania. A przecież ostatnimi czasy nie była to jedyna taka noc. W ciągu ubiegłego tygodnia sen sprawiał mi nie lada problemy. Długo nie mogłam zasnąć, a kiedy już w jakiś cudowny sposób, udawało mi się tego dokonać, mój sen był tak płytki i niespokojny, że każdy, nawet najdrobniejszy szmer, był w stanie mnie obudzić. I mimo, że dobrze znałam powód swojej bezsenności, nie umiałam w żaden sposób sobie z nim poradzić. Moje myśli bezustannie krążyły wokół niego, a w głowie pojawiała się niezliczona liczba wątpliwości. Otwieram oczy, nie mam siły już dłużej tego analizować; to donikąd nie prowadzi.
- Gorąca czekolada dla pani, doktor Watson. - chłopak zajmuje miejsce po mojej prawej stronie, po czym podaje mi plastikowy kubek wypełniony ciemnym, aromatycznym płynem. Czuję jak pod wpływem ciepła moje, spięte dotychczas niemiłosiernie, mięśnie lekko się rozluźniają. Upijam pierwszy łyk, a uczucie ulgi rozlewa się po całym moim ciele. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tego potrzebowałam.
- Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał. - stukam opuszkami paców o sztuczne tworzywo, z którego wykonano naczynie. - Jeszcze nie jestem lekarzem...
- Ale będziesz. - Posyła mi swój rozbrajający uśmiech, któremu nie umiem się oprzeć. Ustępuję.
 Niech ci będzie, Holmes. - śmieję się cicho, Harry pochodzi z Holmes Chapel. - Ale, skąd wiedziałeś, że ją lubię? - Dodaję, zupełnie zwyczajnie, gdy naczynie jest już w połowie opróżnione.
- Nie wiedziałem. - patrzy na mnie, z wytchnieniem? - Po prostu sam ją uwielbiam. - tłumaczy. A radosne ogniki tańczą w jego oczach; tak niezwykle urocze.
- Claire! - słyszę znajomy głos. Obracam się w stronę, z której dobiega. Na widok przeciskającej się przez tłum ludzi, Viv, oddaję kubek szatynowi i podążam w jej stronę. Po chwili czuję jak dziewczyna zamyka mnie w serdecznym uścisku i dopiero teraz uświadamiam sobie jak bardzo za nią tęskniłam. Kiedy byłyśmy małymi dziewczynkami, spędzałyśmy ze sobą mnóstwo czasu. Wspólne zabawy, wycieczki, godziny spędzone na rozmawianiu o wszystkim i o niczym. Jednak z czasem, zaczęły pojawiać się nowe obowiązki, każda z nas miała własne towarzystwo, inne priorytety, a nasz kontakt stawał się coraz słabszy...
- Viv, zostawiłam ci milion wiadomości. Zaczynałam się już martwić... - uświadamiam jej, kiedy się ode mnie oddala.
- Faktycznie. - wyjmuje z kieszeni telefon i lekko przygryza wargę pospiesznie przesuwając palcem po jego ekranie. - Wybacz, nie słyszałam. Wyciszyłam wczoraj dźwięk. - drapie się z tyłu głowy, szeroko się przy tym uśmiechając. Nie umiem się na nią gniewać...
- Musisz przyzwyczaić się do tego, że Viv często zdarza się bywać, jakby to ująć... - dopiero teraz zauważam obecność chłopaka o nieco ciemniejszej karnacji. - ...poza zasięgiem. - śmieje się podchodząc nieco bliżej i wyciągając rękę w moją stronę. - Jestem Zayn. - przedstawia się, a gorzka słodycz jego czekoladowych oczu sprawia, że na chwilę zatracam się w rzeczywistości. - Ty pewnie musisz być Claire. Miło mi cię poznać. - kontynuuje, w odpowiedzi na brak mojej reakcji. Nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo jestem mu za to wdzięczna.
- Muszę...to znaczy jestem... - gubię się w natłoku myśli. Obserwuję jak uśmiech na jego twarzy staje się jeszcze szerszy. Nieudolnie chwytam jego wyciągniętą dłoń.
- Vivienne sporo o tobie mówiła, ale nigdy nie wspomniała, że jesteś tak bardzo urocza. - czuję jak moje policzki zalewa rumieniec w najciemniejszym z możliwych odcieni purpury. Relacje z przedstawicielami płci męskiej nigdy nie były moją mocną stroną, nie wspominając już nawet o przyjmowaniu komplementów. 
- Zwolnij trochę Romeo, ona jest poza twoim zasięgiem. - śmieje się Vivienne, otaczając mnie ramieniem. 
- Nie skreślaj mnie z góry. - Mulat posyła mi wymowne spojrzenie, co sprawia, że na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Czyli jednak to nie jej chłopak, i chociaż stwierdzenie samo pojawia się w mojej głowie, nie zmienia to faktu, że bardzo mnie cieszy.
- Cześć. - Pogodny ton głosu Harry'ego sprawia, że moje mięśnie nieco się rozluźniają. - Chłopie, myślałem, że już nie przyjedziesz. - Chwila! To oni się znają? No tak... Po raz kolejny badawczo lustruję Zayn'a wzrokiem i dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że on również jest członkiem zespołu.   
- Tak, przepraszam, głupio wyszło. Po prostu coś nam wyskoczyło, zupełnie niespodziewanie. - patrzy z wyrzutem na Viv, na co ona wzrusza jedynie ramionami. Ponownie przenosi wzrok na chłopaka. - Ale może lepiej nie traćmy już więcej czasu, musicie być wykończeni po podróży. Opowiem wam wszystko po drodze. - Delikatnie się do mnie uśmiecha, a ja po raz kolejny czuję jak moje kolana miękną. - Pozwól, że ci pomogę. - bierze ode mnie walizkę, lekko muskając przy tym moją dłoń, niby przypadkiem. 

**

Kiedy chłopcy znikają za drzwiami, zmęczona opadam na łóżko, które będę od tej pory zajmować. Dopiero, gdy moja głowa wygodnie układa się na miękkiej poduszce, uświadamiam sobie jak bardzo potrzebuję snu. Przekręcam się na bok i rozglądam po pokoju. Jest on nie wielki, ale za to bardzo przytulny. Ściany w kolorze kawy z mlekiem przyozdobione są czarno-białymi fotografiami przedstawiającymi najbardziej interesujące miejsca w Londynie. Stara, drewniana szafa,znajdująca się na przeciwko mojego łóżka, wydaje się wystarczająco duża, aby poza ubraniami Vivienne, pomieścić również moje. Spoglądam na zegarek wiszący nad biurkiem. Jego wskazówki wskazują godzinę siedemnastą. To wystarczająco dużo czasu, aby zdążyć jeszcze rozeznać się w najniższej okolicy. 
Unoszę się lekko, podpierając przy tym na łokciach. To zabawne, myślę. Wciąż czuję na skórze dotyk dłoni Harry'ego, który uchronił mnie przed nieuniknionym i prawdopodobnie niezwykle bolesnym upadkiem na lotnisku. Samo wspomnienie jego soczyście zielonych tęczówek sprawia, że przyjemne ciepło rozchodzi się po całym moim ciele. Nigdy przedtem nie spotkałam się z takim kolorem oczu. Jednak nie tylko ich kolor jest zdumiewający. Również w jego spojrzeniu jest coś zaskakującego. Swojego rodzaju łagodność i zrozumienie, które sprawiają, że czuję się przy nim dziwnie swobodnie... 
Spoglądam na swoją prawą dłoń i bezwiednie się uśmiecham. No tak. Przy Zayn'ie jest zupełnie odwrotnie. Paradoks. Pod wpływem jego głębokiego spojrzenia, moje nogi stają się jak z waty. Ciemne, nieprzeniknione, tak niezwykle fascynujące... 
- Ziemia do Claire. - głos Vivienne przywraca mnie do rzeczywistości. - Czas się trochę wyluzować. - patrzę na kuzynkę, nieco zdezorientowana...

***
Od autorki: Hej, hej ;3 Przybywam do Was z drugim rozdziałem mojego opowiadania ^^ Chciałabym Was gorąco przeprosić, że publikuję go dopiero teraz :( Jednak ostatnio miałam sporo na głowie i po prostu wcześniej nie miałam takiej możliwości. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba i zostawicie po sobie ślad ;* To naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy, daje mi ogromną motywację... Zgóry dziękuję ;3 ~ N. <3

12 paź 2014

Chapter one || "Each end is the beginning."

3 komentarze:

Odbieram od kobiety dokumenty, po czym mocno zaciskam na nich palce. Czuję jak napięcie wzrasta, a krew w moich żyłach zaczyna szybciej pulsować. A więc to już? Pytam sama siebie, nie zwracając uwagi na niepoprawną formę zdania. Pragnęłam tego od zawsze, ale stojąc tutaj, w tym miejscu, niczego już nie jestem pewna. Wątpliwości, niczym ciemne, burzowe chmury, zaczynają kłębić się w mojej głowie, nie dając ani chwili spokoju. Czy podjęłam dobrą decyzję? Czy nie jest zbyt wcześnie? A może lepiej, żebym została w Bostonie? Miliony pytań na minutę, ani jednej odpowiedzi. Gula w moim gardle z sekundy na sekundę staje się coraz większa. Nerwowo przełykam ślinę, raz, później drugi...
Pełna lęku, po raz kolejny, dzisiejszego dnia, spoglądam na wyświetlacz ogromnego elektronicznego zegara znajdującego się tuż nad wejściem głównym. Duże cyfry wskazują dwudziestą pierwszą zero pięć. Do odprawy zostało równo pół godziny. Zamykam powieki, jednak nie zatrzymuję się. Powoli, niepewnym krokiem, wciąż podążam przed siebie. Najpierw prawa, potem lewa, jedna za drugą. To zabawne, nigdy wcześniej nie pomyślałabym nawet, że chodzenie, może stanowić takie wyzwanie. Nagle odczuwam coś dziwnego. Jakby nieodpartą chęć rzucenia się do biegu i ucieczki jak najdalej miejsca, jak je nazywam, sądu ostatecznego. Jedyne o czym teraz marzę to z powrotem znaleźć się w swoim niewielkim, ale za to bardzo przytulnym pokoju. Pragnę zamknąć się w tych czterech ścianach, otoczona rodziną. Gwałtownie się obracam. Jednak dopiero zderzenie z czymś zdecydowanie większym ode mnie, uświadamia mi jak głupią i nieodpowiedzialną decyzję miałam zamiar właśnie podjąć. To przecież wcale nie w moim stylu, ganię w myślach sama siebie. Tracę równowagę, chwieję się lekko, raz w przód raz w tył. Przeszywa mnie nieodparta wizja bliskiego spotkania z twardą, zimną, pokrytą płytkami, podłogą. Lecz wcale nie upadam. Czuję jak czyjeś ręce przytrzymują mnie za łokcie. Wciąż nie do końca jeszcze wiedząc, co właśnie miało miejsce, automatycznie otwieram oczy. Widok który mi się ukazuje, niewątpliwie mnie zaskakuje, aczkolwiek wcale nie negatywnie. Burza brązowych loków i soczyście zielone tęczówki, to pierwsze, co przykuwa moją uwagę.
- Wszystko w porządku? - nuta chrypki w głosie chłopaka sprawia tylko, że wydaje się być jeszcze bardziej przyjemny dla ucha, cieplejszy.
- T-tak. - jego słowa szybko przywracają mnie do rzeczywistości. Prostuję się i odzyskuję nienaganną postawę ciała. Teraz stoję już całkiem stabilnie, jednak wciąż nie zabieram dłoni z jego klatki piersiowej. - Ja, przepraszam. Naprawdę nie chciałam, nie zauważyłam cię, nie wiem jak to się stało, nigdy mi się to... - zaczynam się tłumaczyć, z resztą nieco nieudolnie. Słowa same wypływają z moich ust, po raz kolejny tracę dzisiaj kontrolę.
- Hej, spokojnie. Nic się nie stało. - serdecznie się do mnie uśmiecha, a ja dopiero teraz dostrzegam urocze dołeczki, które pojawiają się wtedy w jego policzkach. - Poza tym, ja też powinienem był uważać. - podąża za moim wzrokiem, który zatrzymuje się na jego dłoniach. Odruchowo je zabiera. Cień zakłopotania przemyka przez jego twarz. Jednak znika równie szybko, co się pojawił. - Chętnie bym tu z tobą jeszcze został i pogawędził, ale niestety muszę już lecieć, mam do załatwienia kilka spraw. Do zobaczenia. - Mam nadzieję, dodaję w myślach.
Posyła mi kolejny promienny uśmiech, po czym odchodzi, co jakiś czas spoglądając jednak w moją stronę. Po chwili już go nie ma, jego postać znika pośród, stale gromadzących się, ludzi. A ja? Wciąż stoję w tym samym miejscu, nieco oszołomiona. Claire, do moich uszu dobiega melodyjny głos, zresztą tak dobrze mi znany. Lekko potrząsam głową, po czym obracam się w kierunku, z którego dochodzi. Emily biegnie w moim kierunku, a rodzice podążają tuż za nią. Bezwiednie się uśmiecham, aby już za chwilę znaleźć się w ich objęciach. Tak bardzo będzie mi tego brakowało, czuję jak łzy napływają mi do oczu. Mimo to, wcale nie płaczę. Wiem, że muszę być silna, dla nich. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nawet jedna, najdrobniejsza, chwila słabości może okazać się tragiczna w skutkach.
Mimowolnie, po raz ostatni, zerkam w stronę, gdzie zniknął tajemniczy nieznajomy. Jednakże bezustannie męczy mnie nieodparta myśl, że gdzieś już go widziałam.

**

Mijam kolejne rzędy samolotowych siedzeń. Siedemnasty, osiemnasty, dziewiętnasty... Miejsce 19B. Rozglądam się dookoła. Byłam ostatnią osobą w kolejce do odprawy, a kiedy wchodziłam do tunelu, wszystkie bramki zostały właśnie zamknięte.  Zajmuję jedno z trzech pustych miejsce, to najbliżej okna, z nadzieją, że jego właściciel już się nie pojawi. Nie mam najmniejszej ochoty na nieoczekiwanych towarzyszy podróży. A przecież zawsze istnieje jeszcze opcja, że któryś z nich mógłby okazać się seryjnym mordercą, śmieję się sama do siebie. Duży fotel obity jasną skórą okazuje się być zaskakująco wygodny. Zakładam słuchawki, po czym włączam przypadkową piosenkę. Już po chwili do moich uszu dobiegają pierwsze słowa What's a wonderful world Louisa Armstronga. Trafny wybór.
Spoglądam nerwowo na ekran telefonu. Półgodzinne opóźnienie, już na samym początku, nie może wróżyć nic dobrego. Wręcz cudownie, zaklinam w myślach. Miałam nadzieję, że uda mi się jeszcze dzisiaj zapoznać z miastem, wyhaczyć jakieś niezbyt drogie restauracje ze smacznym, domowym jedzeniem, zapoznać się z kampusem. Jednak wszystkie moje dotychczasowe plany najwyraźniej legną w gruzach, a czasu wystarczy mi jedynie na drobne zakupy niezbędnych artykułów w pobliskim, wielobranżowym sklepiku lub całodobowym markecie. O ile taki w ogóle jest gdzieś w pobliżu, wzdycham zrezygnowana. Jedynym pocieszeniem jest dla mnie fakt, iż jestem w stu procentach przygotowana na poniedziałkowe zajęcia. Już pierwszego dnia, po tym jak dowiedziałam się, że wyjeżdżam do Londynu, skrupulatnie zaznajomiłam się z planem zajęć oraz pierwszymi rozdziałami wszystkich podręczników, przewidzianych na ten rok akademicki. Nie mogłam pozwolić sobie na jakiekolwiek braki, nie wspominając nawet o zaległościach. No cóż, nigdy nie należałam do osób, które lubią odkładać wszystko na później. Wróć. Nigdy nie odkładam niczego na ostatnią chwilę. Wszystko wykonuję od razu, przed czasem, zawsze. Odkąd tylko pamiętam, jestem osobą zorganizowaną i poukładaną. Ale przecież nie ma w tym niczego złego, bo właśnie dzięki temu mogę studiować na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie.
Zerkam w stronę, z której dochodzą głosy. Moim oczom ukazuje się znajomy widok, którego jednak już nigdy nie przypuszczałam zobaczyć. Zza rogu jednego z siedzeń wyłania ta sama ciemna kurtka. Chłopak podąża za wysoką kobietą, ubraną w granatowy uniform. Zatrzymują się tuż obok mnie. Wyjmuję słuchawki i przyglądam się, z zaciekawieniem, zaistniałej sytuacji.
- Jeszcze raz, bardzo pana przepraszamy. Taka pomyłka w ogóle nie powinna była mieć miejsca. W ramach rekompensaty proponujemy darmowe napoje i przekąski.
- Nic nie... - przerywa nagle, kiedy jego wzrok napotyka moje spojrzenie. Początkowo na jego twarzy maluje się wyraz zdziwienia, który jednak szybko zastępuje promienny uśmiech. - ...szkodzi. - dodaje po chwili, wciąż jeszcze nieco rozbawiony, zachwycony?
Przepraszam panią, ale to miejsce należy do tego pana. Niestety będzie się pani musiała prze... - tym razem stewardessa zwraca się do mnie.
- Nie ma takiej potrzeby, usiądę obok. - chłopak jednak nie pozwala jej dokończyć.
- Jest pan pewien? - upewnia się kobieta -  Chciał pan miejsce przy oknie.
- Myślę, że tak. - odpowiada bez zastanowienia, wciąż się uśmiechając.
- W takim razie, życzę udanej podróży. Gdyby czegoś państwo potrzebowali, jestem do państwa dyspozycji. - recytuje formułkę, po czym odchodzi, zostawiając nas samych.
Zapowiada się całkiem ciekawie, myślę spoglądając przez szybę. Głos dobiegający z głośników zaleca pasażerom zapięcie pasów i przygotowanie się do startu. Zaciskam pięści i zaczynam pocierać nimi nerwowo o kolana. Czuję jak moje serce raptownie przyspiesza. Ogarnia mnie nieodparte wrażenie, że bije tak głośno, iż wszyscy znajdujący się w samolocie, mogą je bez problemu usłyszeć. Lęk narasta, a moja twarz robi się coraz bledsza. Opuszczam powieki, jednak to niczego nie zmienia. Zaczynam odliczać sekundy. Jedna, druga, trzecia...
- Pierwszy raz lecisz samolotem? - jego głos sprowadza mnie z powrotem na ziemię. Najwyraźniej zmiana w moim zachowaniu nie umknęła uwadze chłopaka, zresztą nic dziwnego
- Tak, znaczy nie... - zaczynam się jąkać. Biorę głęboki wdech, po czym kontynuuję, już nieco spokojniej. - Nie zupełnie. Po prostu... - przerywam i chwilę się zastanawiam - ...pierwszy raz lecę sama. Zawsze trochę się stresuję podczas startu, a teraz... Sam rozumiesz? - bardziej pytam niż stwierdzam. Rozmówca przez chwilę badawczo mi się przygląda, a zaraz potem w jego oku pojawia się błysk.
- Co pomogło ci wtedy wrócić do siebie? - łagodny ton sprawia, że moje mięśnie nieco się rozluźniają. Szybko wracam pamięcią do swojego ostatniego lotu.
- Siostra podała mi swoją dłoń... - wypalam bez namysłu. Jednak gdy orientuję się, co właśnie powiedziałam, jest już za późno. Czuję jak jego palce przeplatają się z moimi. Odruchowo chcę zabrać rękę lecz ta odmawia mi posłuszeństwa, zupełnie jakbym straciła nad nią kontrolę. Przyjemne ciepło rozchodzi się po całym moim ciele, tym samym przywracając harmonię każdej jego komórce. Z sekundy na sekundę napięcie spada, Moja twarz odzyskuje swój naturalny odcień, a na policzkach pojawiają się delikatne rumieńce. Kiedy walka myśli w mojej głowie ustaje, nasuwa się kolejne pytanie. Dlaczego jego dotyk podziałał na mnie w takim stopniu?
Spoglądam na nasze dłonie, na co uścisk chłopaka wyraźnie słabnie. Uśmiechając się, zabiera rękę, co z niewiadomych przyczyn, rozczarowuje mnie?
- Harry - chłopak ponownie wyciąga dłoń w moją stronę, a uśmiech wciąż nie schodzi z jego twarzy. Zupełnie jakby stanowił jej nieodłączną część.
- Claire. - odwzajemniam gest. Przez moment się waham, jednak po chwili dodaję - Czy my już kiedyś...? - wskazuję raz na siebie, raz na niego.
- Myślę, że zapamiętałbym kogoś tak... - szuka odpowiedniego określenia - ciekawego. - w jego oczach maluje się coś na wzór rozbawienia, jednak nie dostrzegam w nim ani grama złośliwości. Jedynie niewinność, jak u dziecka. 
- Wybacz, nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje. Zazwyczaj taka nie jestem... 
- Poczekaj, bo chyba nie zrozumiałem. Zazwyczaj nie jesteś ciekawa? - pyta z jeszcze większym rozbawieniem, a ja czuję jak moja twarz staje się cała czerwona. - Spokojnie, tylko żartowałem. - rozluźniam się. - W takim razie opowiedz mi, jaka jest prawdziwa Claire? 
- Hmm... -  zaczynam - Prawdziwa Claire Watson jest zorganizowana, a jej życie w niczym nie przypomina tego chaosu i roztargnienia, które miałeś okazję dzisiaj zobaczyć. - zadziwia mnie fakt, jak swobodnie czuję się w jego towarzystwie. - Sama nie wiem. Może to wszystko spowodowane jest tym, że właśnie rozpoczyna się nowy etap mojego życia, pierwszy raz samodzielnie opuszczam Boston, a tym bardziej Stany Zjednoczone, przeprowadzam się do Londynu, który znajduje się tysiące kilometrów od mojego domu, zaczynam studia medyczne na Oxfordzie... - widząc uśmiech na jego twarzy, przerywam i zaczynam śmiać się sama z siebie. - A teraz nie mam nawet bladego pojęcia, dlaczego ci to wszystko mówię? Przepraszam, chyba po prostu musiałam to z siebie wreszcie wyrzucić...
- I ty mówisz, że nie jesteś ciekawą osobą? - pyta, wlepiając we mnie spojrzenie. - Już po tak krótkim czasie, mogę stwierdzić, i z to z całą pewnością... - akcentuje - ...że jesteś milion razy bardziej interesująca niż wszystkie osoby ze środowiska, w którym pracuję. - kończąc swoją wypowiedź, wymownie unosi brwi.
- Czym się zajmujesz? - czując jak moje policzki się rumienią, postanawiam zmienić temat. 
- Muzyką. - odpowiada, zupełnie zwyczajnie - Trochę śpiewam, ale teraz chcę odłożyć na bok sprawy zawodowe i zająć się na poważnie studiowaniem medycyny na Oxfordzie.
- Czekaj, czy ty właśnie powiedziałeś, że...?
- Tak, więc na twoim miejscu nie liczyłbym na to, że szybko się mnie pozbędziesz. - śmieje się, teatralnie grożąc mi palcem.
- Zaczynam się bać. Brzmiało to dosyć groźnie. - żartuję na co, oboje wybuchamy gromkim śmiechem. - Wiesz, wciąż odnoszę jakieś dziwne wrażenie, że skądś cię kojarzę, mimo, że wiem...
- To całkiem możliwe. - stwierdza jak gdyby to było czymś zupełnie naturalnym.
- Ale przecież mówiłeś, że...
- No tak... - lekko uderza się otwartą dłonią w czoło - Czasami jestem takim idiotą. - zastanawia się przez moment, a później robi coś, czego zupełnie bym się nie spodziewała...

Lepsze niż słowa,
Ale więcej niż uczucie...

Słowa piosenki wypływają z jego ust i muszę przyznać, że brzmią zaskakująco dobrze i dziwnie znajomo. Przeszukuję myśli, próbując przypomnieć sobie skąd mogłabym znać tę melodię. Tak! Dzwonek telefonu Emily. Better than words, One Direction? 
- Nazywasz się Harry Styles, tak? - śmieję się, gdy wszystko zaczyna układać się w jedną całość. Chłopak kiwa twierdząco głową.- Gdyby moja młodsza siostra dowiedziała się, że cię poznałam... Jest waszą wielką fanką. - tłumaczę.
- Jeśli jest choć trochę podobna do ciebie, musi być niezwykle uroczą osobą. - kwituje, obserwując jak moja twarz po raz kolejny się czerwieni. I chociaż znam go dopiero kilka godzin, już wiem, że w jego obecności, wcale mi to nie przeszkadza...

**

 Od autorki: Witam Was, moje aniołki ;* Przybywam do Was z pierwszym rozdziałem ;) Jak to się mówi, pierwsze koty za płoty ^^ Mam nadzieję, że chociaż w najmniejszym stopniu, udało mi się Was zaciekawić i zostaniecie z nami na dłużej ;* Chciałam też podziękować cudownej Mona Lisie, której bloga chciałabym Wam gorąco polecić, za wspaniały komentarz, który zostawiła pod prologiem. Nie spodziewałam się go ujrzeć nawet w najśmielszych snach. Sprawił mi tyle radości, dał tyle szczęścia i motywacji... Kochanie, jesteś Aniołem ;* Dziękuję Ci z całego serca <3 A na sam koniec zapraszam Wam do czytania i komentowania ;3 Wasze opinie tak wiele znaczą ;* ~ N. <3

Prolog

Brak komentarzy:


 - Ty też, Dean. - Blondynka lekko się uśmiechnęła, po czym odłożyła słuchawkę z powrotem na miejsce. Dziewczyna patrzyła na nią wyczekująco, oczami pełnymi nadziei. Badawczo się jej przyglądając, próbowała wyczytać z jej twarzy odpowiedź, na nurtujące ją pytanie. 
- I co? Co powiedział wujek, mamo? Co z Viv? - Mimo, iż nie należała do niecierpliwych osób, tym razem nie wytrzymała, emocje wzięły górę.- Kochanie, nie wiem jak ci to powiedzieć, ale... - Kobieta, lekko wzdychając, spuściła wzrok. Entuzjazm, który do tej pory malował się na twarzy szatynki, natychmiast zastąpiło głębokie rozczarowanie. Wypuściła powietrze z płuc i oparła się o brzeg ciemnej, drewnianej komody, znajdującej się tuż za nią. Podłoga lekko ugięła się pod wpływem nacisku. - ...ale za tydzień, o tej samej porze, będziesz znajdować się już po drugiej stronie oceanu. 
- Ale to znaczy, że...?- Podniosła wzrok i spojrzała na matkę. Na co ta pokiwała jedynie twierdząco głową i obdarowała córkę serdecznym uśmiechem. 
- Jedziesz do Londynu. - Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Dziewczyna rzuciła się jej na szyję i mocno ją objęła. Odkąd tylko pamiętała, pragnęła studiować na Oxfordzie, a teraz to marzenie właśnie miało stać się rzeczywistością. I chociaż wciąż jeszcze nie mogła do końca w to uwierzyć,  działo się naprawdę. Już za kilka dni miała opuścić Boston, miasto w którym się urodziła i dorastała; miasto, z którym wiązało się tyle cudownych wspomnień. Za kilka dni miała rozpocząć nowy etap swojego życia. I chociaż trochę się tego obawiała, była ciekawa, co przyniesie jej los. A on wcale nie zamierzał szczędzić jej niespodzianek...

***
Od autorki: Hej, kochani ;* Z tej strony Natalia, czyli jedna druga Little things. Tak, wiem, dziwnie to brzmi, ale spokojnie, już wyjaśniam ;) Otóż, pewnego wrześniowego wieczoru, wraz z moją przyjaciółką Asią, którą będziecie jeszcze mieli  okazję poznać, postanowiłyśmy spróbować naszych sił w pisaniu tego oto fan ficka. Historia już dawno zrodziła się w naszych głowach, ale przez długi czas nie mogłyśmy się za to zabrać. Jednak nastąpił ten przełomowy moment i ta dam - jesteśmy. Opowiadanie podzielone będzie na dwie części - Claire i Viviene. Lecz mimo, że będą to oddzielne perspektywy, przedstawiać one będą tę samą historię, po prostu z dwóch różnych punktów widzenia. Wynika to z różnych obowiązków, braku czasu itd. Z racji, że może to być nieco skomplikowane, postanowiłam założyć tego bloga, na którym publikować będę losy Claire. No nic, nie przeciągam już dłużej i zapraszam do czytania oraz komentowania. Nawet nie wiecie, ile daje to motywacji. Liczymy na Was, Aniołki <3
SZABLON AUTORSTWA JANE